Fatamorgana, czyli woda na wagę złota

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli nasze przyłącze wodno-kanalizacyjne

Długo zbierałam się do napisania tego tekstu. Nie jest łatwe ponowne przeżywanie i opisywanie pewnych historii (od razu przypomina się film Polańskiego - "Autor widmo" ;)).

W czerwcu 2017 roku odebraliśmy prawomocne pozwolenie na budowę. Jak już Wam wcześniej wspominałam nie byliśmy świadomi wówczas faktu, bo pan architekt nawet się o tym nie zająknął, że dla każdego przyłącza będą musiały zostać wykonane niezależne projekty przyłączy. Dodatkowo pan architekt "wystraszył" nas, że niektórzy inwestorzy martwią się zbyt szybkim terminem wykonywania przyłączy, w stosunku do niegotowego jeszcze domu i jego wewnętrznych instalacji. Zatem po odebraniu pozwolenia postanowiliśmy poczekać ze złożeniem dokumentów do poszczególnych dostawców mediów, aż fundamenty naszego domu staną, a my będziemy mieli określony termin wejścia ekip głównego wykonawcy, który w około trzy miesiące miał postawić dom szkieletowy w stanie deweloperskim.

O tym jaki rzeczywiście był stan domu i o tym co nas zaskoczyło w trakcie budowy pisałam Wam już wcześniej.

W drugiej połowie lipca urodziła się nasza druga córka. W sierpniu po wizycie w wodociągach, dowiedzieliśmy się, że będziemy musieli zlecić wykonanie projektu przyłącza wodno-kanalizacyjnego do naszego domu. Od razu wykonaliśmy telefon do naszego pana architekta z pytaniem czy on, albo ktoś z jego współpracowników może wykonać taki projekt.
Dostaliśmy namiary, a pan architekt w odpowiedzi na pytanie ile trwa szykowanie takiego projektu, stwierdził, że jest to kwestia około miesiąca.
Ha...kolejne wprowadzenie w błąd, ale o tym mieliśmy się przekonać wkrótce.

Pani projektant, do której zostaliśmy skierowani, optymistycznie zakładała, że w nowym roku otrzymamy zatwierdzony projekt. Finalnie minął styczeń, luty, marzec 2018, dom już stał, przeprowadzka była zaplanowana, mieszkanie sprzedane, a my dopiero na początku kwietnia otrzymaliśmy prawomocny projekt przyłącza wodno-kanalizacyjnego. Za który - przypominam - inwestor musi zapłacić, bo jego zlecenie, tak jak wykonania przyłącza wodno-kanalizacyjnego, leży po stronie inwestora.
Zatem w Krakowie procedura od wykonania projektu, poprzez przepchnięcie go przez wszystkie instytucje i urzędy, aż do uprawomocnienia się trwała pół roku.

ZONK

W międzyczasie, już odkąd wiedzieliśmy że będziemy budować dom, mieliśmy wizję przybliżonych terminów realizacji prac, zaczęliśmy szukać firmy wykonawczej. Wydawało się, że akurat z tym przyłączem będzie najłatwiej, bo nasz starszy kolega z pracy miał firmę świadczącą właśnie tego typu usługi na jednej z krakowskich uczelni.

Mój mąż kilkukrotnie z nim rozmawiał, pytając o możliwość wykonawstwa i za każdym razem mowa była o tym, że ów człowiek podejmie się pracy.
Im byliśmy bliżej otrzymania prawomocnego projektu, tym częściej zagadywaliśmy znajomego. Ten zasugerował wówczas, że prace prawdopodobnie wykona jego syn, który prowadzi firmę o tym samym profilu i realizuje tego typu prace w różnych, nawet bardzo centralnych miejscach Krakowa (np. na ulicy Karmelickiej).

Jednak, kiedy dostaliśmy prawomocny projekt, nasz znajomy zmienił front, zaczął zastanawiać się czy nie możemy skombinować jakiś pijaczków, którzy pomogli by przekopać około 60 metrów terenu.
Rzucił nam również wtedy, że takie przyłącze to bardzo wysokie koszty, bo jego syn właśnie w trakcie ostatniej realizacji zetknął się z kosztami rzędu 20 000 złotych
.

No i co się dalej stało? Ano, widząc taki obrót sprawy i ewidentne odwrócenie się naszego potencjalnego wykonawcy plecami do całej sytuacji i jakieś śmieszne próby zorganizowania przypadkowych pracowników zaczęliśmy szukać innej firmy.

Wykonaliśmy szybki telefon do pani architekt, ta z kolei podała nam namiary na poleconą firmę. Od razu zadzwoniliśmy przedstawiając wagę problemu (za dwa tygodnie mieliśmy się przeprowadzać). Okazało się, że rozmawiamy z córką właściciela firmy, która z nim pracuje. Poprosiła o przesłanie projektu i obiecała odesłać wycenę na następny dzień.
Kalkulacja zmiotła nas, a przynajmniej spowodowała miękkość w nogach. Okazało się, że koszt przyłącza wod-kan szacowany jest na 30 000 złotych netto.

W budżecie zakładaliśmy około 20 000 złotych.
Okazało się jednak, że między rokiem 2017 a 2018 cena robocizny i materiałów wzrosła znacznie - tych drugich dwukrotnie...no i spotkał nas surprise.

VABANK

Zdecydowaliśmy się na wykonawstwo, nie mając właściwie innego wyboru, na szczęście moi rodzice zadeklarowali nam pomoc, gdyby zaszła taka potrzeba.
Pani przyjechała, obejrzała teren, ponownie wysłuchała mojej opowieści o naszej sytuacji i obiecała porozmawiać z ojcem - od lat działającym w branży, i jak najszybsze wykonanie prac oraz "ogarnięcie" dokumentacji.
Mimo przychylności firmy, teoretycznej znajomości w urzędach i wodociągach, realizacja trwała kolejne dwa miesiące.

Ostatniego dnia maja - przed południem - z naszych kranów pociekły pierwsze krople zimnej wody, ale zanim to nastąpiło Wojciech dwukrotnie interweniował w wodociągach. Za drugim razem użył nawet argumentu, że od blisko miesiąca nie widział dzieci i naprawdę zależy mu na jak najszybszym załatwieniu sprawy.

ŻENA ZA PULTEM, CZYLI ZNANE WAM JUŻ "JEM PRZECIEŻ"

Co się stało? Dlaczego wodociągi zwlekały z przesłaniem nam do podpisu umowy o dostawę wody?
Okazało się, że nasz wniosek o przyłącze utknął między biurkami pan urzędniczek, które miały przygotować umowę, albowiem na wniosku zaznaczyliśmy opcję stałego zlecenia płatności.
Dla nas - wówczas, czyli w trakcie wypełniania owego formularza - był to termin znany z przekazywania do banku dyspozycji stałego zlecenie przelewu, realizowanego z automatu, zazwyczaj co miesiąc. W ten sposób realizujemy większość płatności i opłat za dom, a wcześniej mieszkanie, dlatego nie mieliśmy wątpliwości żeby zaznaczyć akurat taki kwadracik.
Tym razem jednak stał się on gwoździem do trumny, bo panie przeczytały, uznały za problematyczne, bo w rozumieniu wodociągów realizowane jest to na zasadzie osobnej umowy z bankiem. Zatem sprawa była "trudniejsza", czego my zupełnie nie byliśmy świadomi (gdybyśmy to wiedzieli nigdy w życiu nie postawilibyśmy krzyżyka, czy innego ptaszka, akurat w tym miejscu).
Żadna z pań też nie zadzwoniła do nas z pytaniem. Dopiero mąż przebierając nerwowo nogami, jak nigdy zniecierpliwiony, zatelefonował do wodociągów i dowiedział się o "problematycznej" sytuacji.
Oczywiście zrezygnował z konieczności podpisywania umowy z bankiem i tej, jakże dziwnej dyspozycji nazwanej "stałym zleceniem", funkcjonującym w dużo prostszej formie w naszym życiu.

Panie obiecały przygotować umowę, minęły jednak kolejne dni i dalej była cisza. Dopiero kolejny telefon zdesperowanego ojca, który tęsknił za dziećmi i który deklarował chęć, determinację i możliwość przybiegnięcia na skrzydłach do pań - w celu podpisania umowy - spowodował, że ta nie została rutynowo przesłana pocztą i sprawa nieco przyspieszyła.

I tak, jak już wspomniałam - ostatniego dnia maja poleciała zimna woda, jakąś godzinę później Wojciech wskakiwał do Pendolino, na które ryzykownie zakupiliśmy bilet kilka dni wcześniej. Dlaczego ryzykownie? Bo tak naprawdę nikt nie wiedział dokładnie kiedy puszczą nam wodę, a we wszystkie deklaracje i zapewnienia już trudno było na wierzyć i im ufać.
Tak, po takich doświadczeniach można stracić zaufanie do ludzi i wypowiadanych przez nich słów...przynajmniej na jakiś czas.

CHUDY HAPPY END

No ale woda poleciała, Pendolino szczęśliwie dowiozło mego męża na kołobrzeski dworzec PKP, z którego około 21.30 go odebrałam.
Wychudzonego, zapadniętego w sobie, jakby nie wierzącego, że po miesięcznej rozłące jest z nami, a dom jest w takim stanie, że z wizją grzania wody, ale można do niego wrócić.

Na tamten moment nie mieliśmy gazu i nie wiedzieliśmy kiedy jest szansa go pozyskać. No ale to już opowieść, którą znacie.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

  1. Po raz kolejny uczulam Was na to, że w dużych miastach i ich okolicach obieg dokumentów jest długi i wszystko trwa w górnych granicach przewidzianych terminów.
  2. Kraków nie jestem wyjątkiem, a wręcz jest przykładem problematycznego miejsca, w którym budowa domu niejednemu przysporzyła siwych włosów.
  3. Co więcej - miejcie ograniczone zaufanie do wykonawców.
    Najlepiej byłoby podpisać umowę o wykonanie prac, chociaż wiem z opowieści, że nawet i to nie zawsze daje pewność. Jednak daje szansę dochodzenia swego i żądania odszkodowania, na drodze sądowej, jeżeli ktoś się na taką zdecyduje, czy może wręcz porwie.
  4. W naszym przypadku czekaliśmy pół roku na prawomocny projekt przyłącza wodno -kanalizacyjnego.
    Dołączona była do niego także zgoda ówczesnego ZIKiT-u (obecnie ZDMK) na zajęcie pasa, na potrzeby wykonania przyłącza kanalizacyjnego.
  5. Kolejne dwa miesiące czekaliśmy na fizycznie płynącą z kranu zimną wodę.
  6. A najważniejsze - pamiętajcie, że kwestia pozyskania projektu wodno-kanalizacyjnego i znalezienia wykonawcy takiego przyłącza leży całkowicie w gestii inwestora.
    Wodociągi w ogóle nie partycypują w kosztach prac.
  7. W naszym wypadku, przy około łącznie 60 metrach rur wodnych i kanalizacyjnych, koszt usługi wyniósł 30 000 złotych netto.
  8. Pamiętajcie też, że wykonanie przyłącza wod-kan wymaga osobnego projektu - niezależnego od projektu, który przygotowuje architekt - do dokumentów o pozwolenie na budowę.

P.S. Piszę to wszystko NIE po to, żeby PRZESTRASZYĆ, tylko opowiedzieć o NASZYCH DOŚWIADCZENIACH i ZWRÓCIĆ WASZĄ UWAGĘ na ewentualne problemy. Wówczas łatwiej jest się przygotować i zaasekurować, bo jak mówi przysłowie: "Jakby człowiek wiedział, że się przewróci, to by się położył".

P.S.2 Zdjęcie, które widzicie zostało wykonane 30 maja 2018 roku, i otrzymałam jej SMSem od Wojtka, jako znak, że wszystko poszło gładko (tego dnia..ekhm...;)).

Powodzenia!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta